KATEGORIE

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mały Jeż w Dużym Związku Radzieckim. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mały Jeż w Dużym Związku Radzieckim. Pokaż wszystkie posty

4 listopada 2016

MJwDZR. Rozdział XX (ostatni)

Rozdział 20
Ku nowej przygodzie.

Nagle, niczego nie spodziewający się bohaterowie, ujrzeli w ustach ślimaka odbicie okien starego azbestowego domku, typowego dla architektury Związku Radzieckiego.
- Zobaczcie! TO DOM! To doniczki mamy! - Krzyknął uradowany swym odkryciem Arnold. - Tylko tak możemy opuścić Moskwę!
- Dalej, wszyscy do środka! - Wrzasnął Edek, po czym on i mama Arnolda wskoczyli do ust ślimaka.
Arnold odwrócił się w stronę Ralfa i krzyknął:
- Ralf, no chodź!
Na co żółw odpowiedział:
- Ja… Ja nie idę.
- Jak to..?! - Zdziwił się smutno jeżyk.
- Młody, nie widzisz? Jestem teraz przywódcą ZSRR! Mogę rządzić żelazną ręką i zsyłać do Gułagu kogo chcę i kiedy chcę! Czaisz jaki lans?! - Ekscytował się Ralf. 
Jednak Arnoldowi wcale nie było do śmiechu. 
- Ale przecież.. jesteś moim pierwszym prawdziwym przyjacielem.. - Zaszlochał smutno grubasek.
- I co beczysz, leszczu? Przecież zawsze nim będę, tak jak i ty moim. - Pocieszył go ze łzami w oczach Ralf, po czym obaj uścisnęli się przyjacielsko, co wywołało u Ralfa jeszcze większy potok łez… tym razem jednak nie ze wzruszenia. - AŁAAA KURWA JAK TY KOLISZ, ŁAZĘGO! Moje oczyyy!!!

Po tej wymianie uścisków Arnold podszedł do portalu i, w przypływie emocji, krzyknął do żółwia:
- KOCHAM CIĘ, RALF!
- Pedał! - odkrzyknął Ralf, po czym Arnold zniknął w czeluściach paszczy ślimaka.
Przez chwilę w ciszy stali na przeciwko siebie Bucz i Ralf, gdy nagle Bucz rzucił swym basowym tonem jedno słowo: 
- Nara.
Po czym, jakby, zassał się w siebie i zniknął, pozostawiając Ralfa samego.
Do żółwia podbiegło kilku żołnierzy i, składając mu pokłon, spytali:
- Towarzyszu Przywódco, jakie są wasze rozkazy?
Po chwili ciszy Ralf odpowiedział:
- Słyszeliście panowie o takim kraju jak Kuba? Chyba potrzebna im tam spora dawka komunizmu..

Arnold pojawił się przed swoim domem i od razu uderzył w jego nozdrza zapach kartofli i kefiru, które często gotowała mu mama, gdy wracała do domu po wycieczce. Arnold wbiegł do domku, gdzie czekała już na niego miska pełna ziemniaków i kefir z produktów mlekopodobnych. Jeżyk z apetytem rzucił się na miskę, mlaskając przy tym jak wygłodniałe prosię, co jakiś czas pokrzykując do mamy znad miski:
- Jak dobrze, że jesteś, mamusiu!
Mama uśmiechnęła się, lecz po chwili zadumiła się, po czym spytała:
- A gdzie jest Bucz?
- Obeeeecnyyyy! - Dało się słyszeń potężny bas z każdego krańca domu, po czym z kranu zaczęła wylewać się dziwna ciecz, która po chwili przybrała postać wielkiego ślimaka.
- Ojej, jaki jesteś zaradny! - Ucieszyła się mama i pogłaskała Bucza po oku.
Po pewnym czasie do domu wbiegł Edek z dokumentami adopcyjnymi i oficjalnie cała czwórka stała się jedną wielką, szczęśliwą rodziną. Arnold aż beknął ze szczęścia.

Od tych wydarzeń minęło kilka tygodni. Edek ochoczo kosił trawę przed domem, by zarobić na swój w nim pobyt, Bucz został pełnoprawnym etatowym słońcem, w dodatku codziennie do pracy ubierał elegancką muszkę i roboczy berecik. Świat obiegła wiadomość o Rewolucji Kubańskiej, o którą nikt nikogo nie podejrzewał, gdyż Towarzysz Stalin pewnego dnia zapragnął zostać jesiotrem i popłynął wzdłuż rzeki Ural, zostawiając za sobą na urzędowym biurku kartkę: „I tak was nie lubiłem”. Mama Arnolda gotowała konfitury z porzeczek, by ulepić z nich ciasto i pierożki, lecz tylko Arnold zapragnął czegoś nowego. Czegoś.. innego.
Jeżyk zostawił Mamie kartkę, że ją bardzo kocha i że wróci bezpieczny. Ubrał czysty, ciepły sweter, który uszyła mu mama, zapakował plecaczek i dzielnie wyruszył w stronę wschodzącego Słońca, ku nowej, świetlistej przygodzie.

KONIEC


7 lipca 2016

MJwDZR. Rozdział IX

Rozdział 19
Ogólna radocha.


W czasie, gdy Ralf jarał się swoim nowym imidżem oraz wiążącymi się z tym konsekwencjami dla całego Związku Radzieckiego, Arnold płakał mamie w fartuszek.
 - Buuu! Byłem taki głodny, a ciebie nie było! Buuu, musiałem jeść padlinę i kąpać się w kupie!
Mama głaskała Arnolda po jego głupiutkiej jeżowej główce i jednocześnie spoglądała na Edka pytająco. Nie wiedziała jak ma w obecnej sytuacji wyjaśnić synkowi, że nigdy nie było żadnego ciasta żadnej mamy ubeka-Edka oraz czym było to całe ich wspólne „kapusiowanie”, którego sam Arnold był efektem..
A w ogóle mamo, ale super, znalazłem tatę!!! - Wykrzyczał nagle radośnie w twarz zaskoczonej mamy. - Super, że teraz ubek Edek będzie moim tatą, no nie? Wy się lubicie i my też i będzie nam razem fajnie! Mamoooo, możemy go zatrzymać? Proooszę! - Jęczał ciągnąc mamę za fartuch, przy akompaniamencie chichotu Edka.

Mama odetchnęła z ulgą. Przybrała groźną minę i łaskawie wyraziła zgodę na prośbę Arnolda, ale tylko pod warunkiem, że ten będzie grzeczny i będzie jadł szparagi. Jeżyk zgodził się radośnie i zafalował tanecznie swoim tłuściutkim brzuszkiem.
Ralf nadal jarał się Wąsem Władzy Radzieckiej, a nowa rodzinka jeży jarała się sobą nawzajem. Temu wszystkiemu smutno przyglądał się Bucz. Nagle przerwał tę szaleńczą radochę, wzdychając swoim donośnym basem:
„ CHCIAŁBYM MIEĆ RODZINĘ”.
Zapadło milczenie pełne konsternacji. Ralf prychnął, Edek chrząknął, a Arnold chlipnął, zaś jego brzuszek zaburczał. Wtedy Mama Arnolda podeszła do ślimaka i, przytulając jego czułka do swojego różowego fartuszka, rzekła: 
- Od teraz my będziemy twoją rodziną! …. a właściwie jak masz na imię?
- Bucz, mamo. - Odpowiedział Bucz, a ona pocałowała go w oko, które natychmiast zapłakało ze wzruszenia.

Wtedy ślimak uśmiechnął się. A to sprawiło, że stało się coś nadzwyczajnego…


8 maja 2016

MJwDZR. Rozdział XVIII

Rozdział 18
Wielka szansa Ralfa.


- To tu! - Krzyknął Edek, gdy zobaczyli przed sobą wielkie, dębowe drzwi. 
- Sekretariat Kaperaju.. Jesteś pewien, że to to miejsce? - Spytał Edka Ralf pełen wątpliwości.
- Nie wyobrażam sobie jej w innej roli niż sekretarka kapusiów, drogi chłopcze. - Odrzekł z ojcowską pewnością Edek.

Nagle pomiędzy ich nogami mały Arnold przepełznął do drzwi, nadstawiając swoje jeżowe uszko, po czym strasznie zesmutniał.
- Ona płacze! - Krzyknął i płaknął jeżyk. - Płacze i piszczy! Na pewno jej się tu nie podoba. Musimy ją ratować!
- BUCZ! - Zawołał Edek, po czym ślimak skierował swój słoneczny wzrok na drzwi, zamieniając je w kupkę popiołu.
- Mamo! - Wydarł się Arnold, po czym cała zwórka wtargnęła do pokoju, w którym ujrzeli siedzącą na podłodze Mamę Arnolda, taką Panią Jeż w różowym fartuszku, związaną łańcuchem grubszym niż ktokolwiek widział. Przy niej stał i patrzył na nich z pogardą…
- TOWARZYSZ STALIN?! - Cała czwórka bohaterów krzyknęła zdziwiona.


- DA! Nędzne pędraki! - Odparł Stalin. - Myśleliście, durnie, że jakieś nędzne Słońce będzie mną dyrygować? To JA jestem słońcem. Słońcem narodu! PASTERZEM ZSRR! - Wycedził przez zęby. - Myśleliście, że to słońce było straszne? NI CHU JA! Bo to ja jestem Stalin! JÓZEF STALIN! Iosif Wissarionowicz Dżugaszwili to ja - i to MNIE macie się bać, nie jego. MNIE! NIE JEGO! - Darł się wniebogłosy.
- Ale… Ale dlaczego mama? - Chlipnął Arnold, po czym nabrał energii i dzielnie rzucił się na Stalina swoim jedynym znanym sposobem pełnym krzyku, płaczu, drapania i gryzienia i plucia. Ale to nic nie dało, gdyż Stalin pozostawał nieugięty.
- Ha! Daremne twe trudy, chwaście! Co jednostka może zdziałać przeciwko kwintesencji wyzwolonego Sowieckiego Gniewu? - Odparł z wyższością Stalin. - Pytasz „dlaczego”, kapitalistyczny pomiocie? A znasz kogoś, kto potrafi lepiej wyczyścić, wypielęgnować i natłuścić wąs, niż ona?!
- DOŚĆ, KURWA! - Krzyknął Ralf, po czym rzucił się na twarz Stalina, miotając się kłapiącą szczęką niczym jakiś Pacman. Nagle jego zęby dosięgły celu, a na ziemi wylądowały wyrwane przez Ralfa wąsy Stalina.
- Aaaargh! Moje wąsy! Moja moc!!! - Darł się Stalin, po czym nagle zamienił się w obłok turkusowego dymu i wyparował z powierzchni świata, a wraz z nim łańcuchy oplatające mamę Arnolda.
- MAMA! - Krzyknął jeżyk biegnąc do mamy, by wtulić się w jej różowy fartuszek, po czym zapłakał gorzko. - Jestem głodny.
Nagle wąsy wstały i podpełzły do Ralfa, wskakując i bezceremonialnie przyczepiając się do jego żółwiej twarzy.
- Co do chuja?! - Krzyknął ten zaszokowany.
- Wąsy wybrały cię na następcę Stalina! Jesteś naszym nowym władcą, towarzyszu Ralfie! - Odparł Edek, tuląc Arnolda i jego mamę.
- Serio..? - Niedowierzając spytał Ralf, po czym na miejscu zdziwienia pojawił się nikczemnie wyglądający uśmiech, a on rzekł do siebie. - Nadeszła moja era.


10 lutego 2016

MJwDZR. Rozdział XVII

Rozdział 17
Zdobycie Kaperii.

  Nasi bohaterowie postanowili obmyślić odpowiednią, szczwaną taktykę, która pomoże im dostać się do środka Kaperii, obezwładnić strażników i odbić Mamę Arnolda żywcem. Postanowili w końcu zrobić to, co im wychodzi najlepiej, a mianowicie: kiedy z dzikim okrzykiem popędzili do wejścia, wdarli się do środka z kopa otwierając sobie drzwi i zaczęli płakać, krzyczeć, bić, kopać i gryźć wszystko i wszystkich wokół.


  Jakież było ich zdziwienie, kiedy nie napotkali na żaden opór!
Co, kurwa..?! - Wydusił z siebie Ralf, zaskoczony nie bardziej niż reszta przyjaciół.
Ich oczom ukazał się widok przywodzący na myśl najpiękniejsze spełnienie marzeń każdego zmęczonego życiem obywatela… Czyli mówiąc krótko - każdego.
- Co tu się dzieje..? - Stęknął Edek.
A działo się, działo! Kapusie z całego Związku Radzieckiego, zebrani siłą w jednym miejscu, puszczali bańki mydlane, skakali na trampolinie, zjeżdżali ze ślizgawek, obijali się w dżakuzi, bili się w kisielu, obżerali deserami i robili inne cudowne rzeczy, o których każdy z nas może na co dzień tylko pomarzyć.
- Chyba pomyliliśmy budynki… - Zaczął Arnold, ale w tym momencie Buczowi znowu zaświeciły się oczy, po czym z jego ślimaczych ust, w blasku światła wydobyły się słowa:
- Nie. To tutaj. Kaperia.. Oczywiście! Ten biedny towarzysz, który dowiózł nas tu i tam w łódce wetkniętej w dupę… Musiał mieć jakąś wadę wymowy. Albo mózgu. Nie widzicie? To nie jest KA-PE-RIA…
- To jest KA PE RAJ! - Wykrzyknął Edek. - Raj kapusiów doświadczonych na tyle, że spokojnie mogli przejść na emeryturę, ustępując miejsca nowym kapusiom! To jest.. Cudowne!
Tylko Arnold z niezadowoleniem podrapał się po wąsach i rzekł:
- Ale i tak nie podoba mi się, że zabrali ich tutaj na siłę. Przecież Mama uwielbiała kapusiować… A teraz jej tego zabronili! Na pewno nie cieszy się tak jak inni i teraz siedzi gdzieś w ciemnym kąciku i płacze..! - I mówiąc to, sam zapłakał gorzko. Na to rzekł Ralf:
- Grubasek ma racje, Towarzysze. To szuje! Idziemy odbić Panią Jeż!
I ruszyli w głąb Kaperaju na poszukiwania.

25 listopada 2015

MJwDZR. Rozdział XVI

Rozdział 16
Słońce narodu.

- BRAWO, BUCZ! – Krzyknęli razem, pełni entuzjazmu, Arnold i Edek.
- No hura, tylko jak teraz, geniusze, znajdziemy Kaperię? Może nie zwróciliście na to uwagi, ale NIE MA SŁOŃCA. Jest ciemno jak w dupie i nic nie możemy z tym zro..! – Ralf znów nie dokończył, ponieważ nagle Bucz rozbłysnął światłem tak jasnym, że aż rozświetlił cały świat, po czym uniósł się w powietrze i zawisł wysoko nad głowami naszych bohaterów.
- Jaaaaa!!! – Krzyknął zszokowany Arnold.
- O, Bliat! – Dodał do siebie równie zszokowany Ralf.
- Bucz, czy ty wiesz, co się właśnie stało?! Jesteś Słońcem Narodu! Jesteś wybrańcem! – Rzekł entuzjastycznie Edek.
- Wybrańcem-Srańcem, przecież ten ślimor po prostu wpierdzielił Słońce! – Zakrzyknął Ralf, lecz dalsze kontynuowanie tego wywodu przerwała mu pięść, którą poczęstował go między oczy Edek.
- Cicho bądź pokurczu, pozwól przemawiać wybrańcowi. – Rzekł Edek, po czym zwrócił się do Bucza, nie zwracając uwagi na falę wyzwisk Ralfa. – O, Słońce Narodu, kieruj nas do Kaperii, byśmy mogli wyswobodzić naszych pobratymców!

            Bucz rozejrzał się po okolicy, następnie milczał przez dłuższą chwilę, po czym zesmutniał nagle i rzekł:
- Wolałbym mieć rodzinę.
            Po tych słowach Buch opadł na ziemię i stracił swój blask. Arnold zaś podszedł do niego i głaszcząc go po oku powiedział:
- Nie martw się, Bucz. My jesteśmy trochę tak jakby twoją rodziną!
            Po tych słowach w oku Bucza zakręciła się samotna łza, która przybrała postać ślimaka i wpełzła do ust wzruszonego Bucza.
- JA. Z. WAMI. NIE. WYTRZYMAM!!! – Wycedził przez zęby Ralf. – JAK, pytam się, JAK KURWA mamy odnaleźć Kaperię bez światła? NO jak, pytam, JAAAK?! JAAaaARGgh!!! – Ralf zawył z bólu, gdy oślepił go blask oczu Bucza, które, niczym dwa reflektory, oświetlały teraz znaczną część otoczenia. – Ty pieprzony glucie, zaraz oduczę cię podnosić rękę na Kaszalota! – Wydarł się Ralf, po czym rzucił się na ślimaka.
Nagle dziką furię żółwia rozgromił Arnold swoim krzykiem:
- PATRZCIE TAM! – Pokazał swoim małym, grubiutkim paluszkiem w stronę wielkiego budynku.
- No i na co mamy patrzeć, grubasie? Zwykły robotniczy familok, nic więcej. – Odparł Ralf, wciąż wściekły na Bucza.
- Nie, nie! Spójrz na napis na ścianie! – Krzyczał rozradowany Arnold.

            Na szczycie budynku wielkimi literami został umieszczony napis, który był zapewne nazwą tejże placówki.
- TO KAPERIA! – Krzyknął Edek, równie uradowany co Arnold.
- Nnnnno, kurwa. Nareszcie! – Westchnął z ulgą Ralf. – Dalej, towarzysze! Do celu naszej wędrówki, biegiem! URRAAAA!
            Po tym rozkazie cała czwórka ruszyła biegiem w stronę Kaperii.

19 października 2015

MJwDZR. Rozdział XV.

Rozdział 15
Pułapka!

            Przyjaciele frunęli przez odmęty piekielnej kanalizacji ciasno owinięci oczami Bucza, obijając się co chwilę o jakieś gówniane batony czy też szczątki innych nieszczęśników, na próżno usiłujących wyrwać się z Piekła Proletariatu. Podróż ta odbywała się przy akompaniamencie siarczystych wyklinań Ralfa i bulgotu rzygów Arnolda, jednak Ślimak niestrudzenie parł do przodu, kierowany komunikatami ze strony Ubeka Edka:
- Za pięć. Metrów. Lekko w lewo. Uwaga – gówniany obiekt za 10 metrów. Skręć. W prawo. Lekko w lewo. Za. 15. Metrów. Skręć. Prosto.
            Dzięki temu już niebawem ujrzeli upragnione światełko w gównianym tunelu.
- Nareszcie WOLNOŚĆ!!! – Wykrzyczał Ralf, kiedy radośnie zbliżyli się do ujścia. Jednak nie spodziewali się tego, co czekało tam na nich.
- O NIE! TO PUŁAPKA! Bucz, haaamuuuuj! – Krzyczał Edek, lecz było już za późno. Rozpędzony Bucz wpadł prosto w łapska Słogotowa, szczerzącego się do nich na wylocie z Piekielnego Kibla.

- Widzę, że świetnie się razem bawicie, towarzysze! – Rzekł głosem tysiąca głosów Słogotow. – Musicie być mocno zdesperowani, skoro udało się wam wydostać z mojego placu zabaw dla wrogów politycznych!
- Panie towarzyszu Słogotow, przecież my nie jesteśmy wrogami.. – Zaczął nieśmiało Arnold. – My chcieliśmy tylko znaleźć..
            W tym momencie jednak Ralf zaczął potwornie zwijać się, jęczeć i wybałuszać oczy śliniąc się. W końcu wykrzyczał:
- Już dłużej nie wytrzymammm!!! O, wielki jak słońce, świecący jaśniejący nam panujący Słogotowie, weź pokaż nam tę Kaperię, bo czuję że skonam, jeśli moje oczy nie ujrzą tego wspaniałego dzieła ku chwale mateczki naszej Rosji! A jak skonam, to będę niepridatny, a chyba szkoda, żeby porządny kaszalot tak się zmarnował, da? – Po skończeniu tegoż dramatycznego monologu Ralf opadł bez sił, a Słogotow zmarszczył brew w zamyśleniu nad wybrykiem tego małego pokracznego samozwańczego Kaszalota w dziwnie znajomej czapce..
            Wykorzystując moment nieuwagi łotra, Bucz wzniósł się ku niebiosom i UGRYZŁ Słogotowa prosto w jego zmarszczoną brew, z bojowym okrzykiem na ślimaczych ustach, co sprawiło, że ten zaskowyczał żałośnie, puszczając przyjaciół wolno.
- POŻAŁUJECIE TEGO, ROBACZYWE TRUCHŁA!!! – wrzeszczało Słońce głosem wszystkich wrzasków, z Buczem uczepionym u brwi, dopóki ten nie wciągnął go w swoją skorupę.

Zapanował mrok.

23 września 2015

MJwDZR. Rozdział XIV

Rozdział 14
Wyjście z Piekieł.

- Aaaaaaarnold! ARNOOOOLD!!! – Krzyczał Ralf, próbując obudzić zszokowanego Arnolda. Jeż zastygł bowiem w bezruchu z bardzo niemądrym wyrazem twarzy, a całe jego jeżowe ciałko wręcz skamieniało. – Nic to nie daje. I jak my mamy ruszyć dalej, na plecach go targać?! Przecież to bydlę waży z tonę! – Rozmyślał Ralf, podczas gdy za jego plecami Bucz podszedł do Arnolda, po czym swym donośnym basowym głosem szepnął mu do ucha jedno słowo: „jeść.”
W momencie Arnold odzyskał świadomość i zaczął zadawać mnóstwo pytań o jedzenie, lecz nagle przypomniał sobie o najważniejszej sprawie, jaka zajmuje teraz jego jeżowy mózg – jego nowy ojciec.
- Ale.. jak to jest możliwe, że o niczym nie wiedziałem? – spytał Arnold.
- To długa historia, synu. Nie czas teraz na nią, opowiem ci o tym po wszystkim. Teraz powinniśmy się skupić na odnalezieniu wyjścia z tego Piekła! – odrzekł Edek.
- No tak, ale jak niby.. Arnold, co ty robisz? – Spytał Ralf, gdy spostrzegł jak Arnold podbiega do ściany i zaczyna ją gryźć, kopać, bić, pluć, krzyczeć i płakać. Przez dłuższą chwilę przyjaciele patrzyli na niego z politowaniem, po czym odezwał się Ralf. – Arnold.. Ja wiem, że jesteś durniem, ale nawet TY powinieneś wiedzieć, że to nie ma prawa…

W tym momencie ściana wokół nogi Edka pękła, uwalniając Ubeka.
- …Już nie wiem w co wierzyć. – Dokończył Ralf.
- Udało ci się, synu! Jestem z ciebie dumny! – Wykrzyczał z radością Edek, po czym przytulił Arnolda. Arnold przez chwilę nie wiedział co z sobą zrobić. Pierwszy raz w jego jeżowym życiątku ktoś przytulił go z taką siłą, że poczuł bezpieczeństwo, że ktoś go kocha. Arnold pierwszy raz poczuł prawdziwą ojcowską miłość.
- Dobra, pedzie, dość tego. – Rzekł zirytowany tą sceną Ralf, który jako kaszalot nie uznawał miłości. – Lepiej zastanówmy się jak wydostaniemy się z tego piekielnego kurwidołka.
- Niestety, chłopcy, ale wyjścia są dwa. Jedno prowadzi przez piekielne wrota pełne śmierci i potępienia, z którego nie ma ucieczki, a drugie… - zawahał się Edek.
- Co z drugim jest nie tak..? – Spytał nieśmiało Arnold.
- Drugie prowadzi przez ten ogromny sedes. – Rzekł z obrzydzeniem Edek.
- Ooooo nie! CO TO TO NIE! – Krzyczał Ralf. – Przeżyłem już krainę kaczego gówna tego przerośniętego ślimora, ale TEGO już, kurwa, NIE ZNIOSĘ! NI. CHU. JA!
            Lecz nagle coś owinęło się wokół niego, Arnolda i Edka. Były to oczy Bucza.
- BUCZ, NIEEEEEEEEEEEEEEE!!!!!!!

            Ale na nic zdały się krzyki i wrzaski, gdyż ślimak już uniósł się wysoko w powietrze, wysoko ponad sedes, po czym – pikując – wleciał w jego odmęty z głuchym, pojedynczym pluskiem.

1 września 2015

MJwDZR. Rozdział XIII

Rozdział 13
Spotkanie w Piekle Proletariatu.


            Kiedy przyjaciele zorientowali się, o co chodzi w systemie działania Piekła Proletariatu, rozpłakali się gorzko i chórem.
- Słogotow to niedobry buc! – płakał Arnold osłaniając oczka przed widokiem napawających go lękiem tęcz, worków i bród.
- Chuj jebany i tyle! – chlipał ogołocony ze skorupy Ralf, jednak dumnie prężący czapkę.
- Ojej.. – wykrztusił z siebie Bucz, stąpając niepewnie na dwóch damskich nogach obutych w szpileczki, po czym ze strachu schował się w skorupę.

            Istotą Piekła Proletariatu było bowiem to, że każdego przebywającego tam śmiertelnika spotykało to, czego bał się najbardziej! Przyjaciele musieli jednak pozbierać się do kupy i czym prędzej ruszać dalej, aby jak najszybciej wydostać się stamtąd i odnaleźć Kaperię. Wzięli więc nogi za pas i wędrowali po nieznanej krainie, na próżno szukając oznakowani czy wskazówek kierujących do wyjścia zbłąkanych nieszczęśników. A było ich tam wielu i każdy napotkany osobnik zanosił się płaczem, wrzeszcząc opętańczo.

            W pewnym momencie natknęli się na wielki publiczny kibel, którego odór czuć było już na samym początku ich przygody w tym dziwnym miejscu, a który wprawiał ich nosy w ucieczkę na drugą stronę głowy, im bliżej podchodzili.
- RANY JULEK, TO PRZECIEŻ UBEK EDEK! – wykrzyknął radośnie Arnold. Istotnie, Ubek Edek tkwił przybetonowany za nogę do owego śmierdzącego przybytku gówna.
- Witaj, Arnoldzie. Co cię tu sprowadziło? Chyba.. Chyba nie stałeś się wrogiem narodu?! – wykrzyknął z rozpaczą Ubek Edek.
- Nie, proszę pana.. Ja tylko szukam mojej mamy. Nie wie pan może, gdzie jest wyjście? – spytał grzecznie mały jeżyk.
- A więc jednak ją zabrali.. – westchnął Edek. – A tak się starałem uchronić ją przed tym strasznym losem!

- STARAŁ SIĘ PAN?! – wykrzyknęła razem zdziwiona grupka przyjaciół. – Ale jak to?! Wiedział pan o planach towarzysza Stalina?
- Tak, drogie dzieci. Wiedziałem o tym, że zabierają najlepszych kapusiów w kraju, a tak się składa, że twoja mama, Arnoldzie, ma najdłuższy staż w tej dziedzinie.. Biedna kobieta. Poza tym Stalin to tylko przykrywka. Za wszystkim stoi Słogotow! Musisz uratować mamę, Arnoldzie, bo jego plany są naprawdę potworne!
- Ale proszę pana, pan chyba jako ubek powinien to popierać całą duszą i serduszkiem.. Dlaczego pan mi to wszystko mówi? – spytał nieśmiało Arnold.

- BO JESTEM TWOIM OJCEM. – odrzekł Edek, a Arnoldowi wypadło 11 igieł.


20 sierpnia 2015

MJwDZR. Rozdział XII

Rozdział 12
Piekło proletariatu.


- Nareszcie jest! – krzyknął wesoło Arnold, podziwiając ogrom dumy radzieckiej – Plac czerwony, który tętnił życiem i miłością do narodu, a przynajmniej w połowie, gdyż drugą połowę placu zajmował…
- Kopiec. – rzekł zdziwiony Ralf. – Wielki, szary kopiec. To chyba jakiś żart?
- Wcale nie, zobacz! – powiedział Arnold, po czym pobiegł (a raczej poturlał się) do wielkiej tablicy i zaczął odczytywać umieszczony na niej napis. – Kaaaa.. P… E… Rrrr…. KAPERIA! – ucieszył się jeżyk, który niestety nie był orłem w czytaniu na głos, jak to na jeża przystało. – TO TU!!!
- Okej, czyli w takim razie Kaperia jest tą wielką kupą… Właściwie czego? – zastanowił się żółw, po czym podszedł do szarego proszku, by go polizać, lecz nagle coś wielkiego zatkało mu usta, a jeszcze coś mocno uderzyło go w twarz…
- ANI KROKU DALEJ!!!
… Były to oczy Bucza, który nimi jak i swym donośnym głosem powstrzymał Ralfa.

- Czy ciebie już do reszty pojebało, ty pieprzony lunatyku?! – krzyknął oburzony Ralf.
- Nie bijcie się! Mama mówiła, że tylko hultaje się biją! – próbował załagodzić sytuację jeżyk.
- Do diabła z twoją matką, grubasie! Czemu ten ślimak mnie bije?! – odkrzyknął bardzo brzydko Ralf.



- Właaaaśnie uratowałem ci żyyycie.. – odparł Bucz.
- Ale jak to? – spytali razem Ralf z Arnoldem.
- Widzicie ten proszek? – spytał ślimak, po czym sam odpowiedział złowieszczo – To azbest.
- AZBEST?! Ale jak to?! – spytał przerażony Arnold.
- Co za ciul na to wpadł? – rzekł w swoim stylu Ralf.
- Znam tylko jedną osobę zdolną do tak haniebnych zagrywek… - rzekł Bucz, po czym mrużąc złowieszczo oczy spojrzał na słońce i krzyknął donośnym basem, który powędrował echem po całej Moskwie. – SŁOGOTOW, UKAŻ SIĘ, DRANIU!!!

Nastała długa cisza, którą w momencie przerwał donośny pisk i skrzypnięcie. Nagle słońce zaczęło obracać się powoli wokół własnej osi, ukazując ukrytą dotychczas twarz, która zdobiła para monstrualnych oczu, umieszczona na o wiele większej gębie, gigantyczny uśmiech pełen wilczych kłów i wyjątkowo obleśna, złączona w jedną grubą linię, brew.
- A więc przejrzałeś mnie, Bucz. – rzekło słońce. – Owszem, to nie jest Kaperia. Ale chętnie was tam zaprowadzę! – głos Słogotowa brzmiał jakby tysiące ludzi krzyczało chórem. – Lecz by się tam dostać, musicie najpierw pokonać… PIEKŁO PROLETARIATU!
            Po tych słowach nasi bohaterowie zniknęli w blasku tysiąca lamp.
- Zobaczcie! – krzyknął przerażony Arnold, patrząc w bezkres nieznanej krainy, w której się zmaterializowali. – To przecież… to… to..! TĘCZE! -  Arnold bał się tęcz, tak jak i głodu, worków i bród.
            Nagle rozległ się donośny krzyk rozpaczy, tuż za plecami jeżyka:
- GDZIE JEST, KURWA, MOJA SKORUPA??!!!

1 sierpnia 2015

MJwDZR. Rozdział XI

Rozdział 11
Wyjście z lasu.


- Nie widzę nigdzie mamy..! – zajęczał żałośnie Arnold. – Mój brzuszek bardzo za nią tęskni! – dodał przy dźwięcznym akompaniamencie burczenia ze swego brzuszka.
- Dobra, mały, sprawdzę co mogę zdziałać z moimi nowymi supermocami w kwestii twojego brzucha. – rzekł Ralf, po czym podszedł do siedzącej w pobliżu Wiewiórki. – BACZNOŚĆ, towarzyszko!

             Wiewiórka zbladła, padła na kolana i zaczęła rozpaczliwie szukać miejsca do ukrycia dla żołędzia, którego trzymała w łapkach. W akcie desperacji wetknęła go sobie w ucho i rozpłakała się rzewnie.
- Ja tu widzę jakieś machloje i spiski przeciwko Mateczce Rosji, szubrawcu rudy ty! – darł się Ralf na rozżaloną Wiewiórkę, bełkoczącą coś przeprośliwie pod nosem. – W IMIĘ WODZA NASZEGO, Towarzysza Stalina, ja, marszałek Związku Radzieckiego, wymierzam ci karę, towarzyszko! Czy jesteś na to gotowa? – groźnie łypnął Ralf.
- Za wspaniałość.. chlip! Naszego towarzysza.. chlip! Nie pohańbię więcej mego rodu! Stawię czoła sprawiedliwości. – to mówiąc, wiewiórka usłyszała od Ralfa, że ma przyprawić się na słodko-kwaśno i złożyć w ofiarnym obiedzie Arnoldowi.
Zanim ten zdążył zaprotestować, ruda ochoczo obrała się ze skóry, przyprawiła i już za chwilę tkwiła martwo na talerzu, tuż przed jeżowym obliczem. Cóż było czynić? Arnold nie chciał robić przykrości przyjaciołom, więc przyjął dar dla żołądka, częstując nim wszystkich obecnych. Po skromnej uczcie zaś spytał Ralfa:
- Ej, a właściwie co ona takiego zrobiła, że musiałeś ją tak srogo ukarać?
- A kto ją tam wie, rude to wredne, na pewno swoje za uszami miała. Wpierdalała żołędzia jak winna, to niech ma. – tymi słowami Ralf zakończył odpoczynek i zarządził kontynuację podróży. Wkrótce przyjaciele ujrzeli wyjście z ciemnego lasu. Arnold ucieszył się, bo nie lubił ciemności, a światło to nadzieja, a nadzieja to jedzenie.
           
Nagle Bucz zaczął przywąchiwać się otoczeniu.
- Ktoooś nas śleeedziii.. – wyznał ślimak.
- To zobaczy nasze kupry dumnie kołyszące na skraju tego lasu, zmierzające w stronę Kaperii! Psiakość, dosyć już mam tych dziwactw! – zdenerwował się Ralf i poprowadził kolegów do wyjścia, jednak Bucz nadal podejrzliwie spoglądał w górę. Wystraszył tym Arnolda, który zastanawiał się, czy ich stalker nie ma przypadkiem zamiaru zabrać im potencjalnego posiłku.
- WIDZĘ!!! – wydarł się radośnie Ralf, po czym podążył w stronę Placu Czerwonego, ciągnąc kolegów za sobą.


21 maja 2015

MJwDZR. Rozdział X

Rozdział 10
Błędne Koło.

            Podróż trwała długo i wyczerpująco, lecz nie dla naszych bohaterów, którzy wygodnie rozleniwieni grali w karty, podczas gdy żołnierz przemierzał Związek Sowiecki z łodzią w zadku, w pełnym, nadludzkim sprincie. W pewnym momencie łódź gwałtownie stanęła, rozrzucając jej zawartość, łącznie z pasażerami, po okolicy, co potwornie rozzłościło Ralfa.
            - JA CI DAM MARSZAŁKIEM POMIATAĆ I LEŻEĆ BEZCZELNIE, ŁAZĘGO! – wykrzyczał. – WŁAŚCIWIE KTO CI DAŁ PRAWO DO PRZERWY, POMIOCIE?! DO GALOPU PRZYSTĄP!!!

            - Chyba przesadziłeś, Ralf.. Ten pan żołnierz nie wygląda mi żywo.. – rzekł nieśmiało Arnold, po czym poniuchał noskiem. - …i świeżo.
            - Milcz grubasie, co ty tam wiesz… - ale nie dokończył swojej pretensji Ralf, ponieważ nagle z ciała żołnierza zaczął się unosić dym, który, zbierając się nad ciałem, uformował się w idealną, półprzezroczystą kopię żołnierza.



            - Melduję Towarzyszu Marszałku, że poległem w służbie Mateczce Rosji i towarzysza Stalina. Proszę Towarzysza Marszałka o pogrzebanie mych zwłok w ziemi Związku Radzieckiego, a matce mej powiedzieć, że poległem chwalebnie! – rzekł duch żołnierza, po czym rozpłynął się w powietrzu.

            - Najmłodsze serce mężnego żołnierza zawsze ze smutkiem oddajemy w ręce matki Rosji i ziemi ojcowskiej… - wyrecytował smutnym basem Bucz.
            - Posyp go ziemią, niech się partacz cieszy. – rzekł Ralf, po czym Arnold przysypał zwłoki żołnierza dwiema garściami ziemi. Kiedy tak odchodzili w stronę nieznanego, jeżyk ostatni raz rzucił okiem na ciało młodego żołnierza, a w jego oku kręciła się ostatnia łza. Lecz zwłoki żołnierza leżały już nagie, gdyż okoliczni Cyganie zdążyli je ograbić.
            Przyjaciele wędrowali we trójkę przez nieznany las, gdy nagle między gałęziami dostrzegli jakiś znak.

            - No ja w to po prostu, kurwa, nie wierzę. – odezwał się Ralf. – 400 kilometrów podróży, kacze gówna i Sowieci, a wszystko to po to, by jeden partacz przyprowadził nas z powrotem do tego przeklętego znaku. – spojrzał na znak pokazujący im kierunek Wzgórza Kaszalotów i rzekomej mamy Arnolda, po czym wykrzyczał zdruzgotany – I JESZCZE SE UMARŁ, JEBANY!!!
            - To tym razem idziemy tam, gdzie pokazuje, gdzie mama. – odparł z dumą Arnold.

            - A idźmy, ja już mam dość, róbta co chceta. – wysmarkał Ralf. I tak cała trójka ruszyła w stronę rzekomej Mamy Arnolda, nie świadoma tego, co czeka ich w tej nieznanej części lasu, tak jak i nieświadomi byli obecności jeszcze jednego Bytu w ich otoczeniu.. oraz wielkich przekrwionych oczu odprowadzających ich wzrokiem ku nieznanemu, nad ogromnym zwierzęcym uśmiechem rosnącym na przerażającej twarzy…


15 maja 2015

MJwDZR. Rozdział IX

Rozdział 9
Na Plac Czerwony!

            Żołnierz zdawał się być cokolwiek zażenowany płaczem małego grubego jeża, turlającego się po trawie u jego stóp i krzyczącego wniebogłosy. Ralf jednak nie stracił głowy i prędko pozbierał się po usłyszeniu wiadomości o strasznym losie, który spotkał mamę Arnolda i resztę kapusiów.

            - Żołnierzu! – zakrzyknął żółw.
            - Słucham pana Towarzysza Marszałka?!  - odkrzyknął żołnierz, salutując.
            - Posłuchajcie mnie, no. Widzicie tego tu grubego zasmarkańca? – Ralf wskazał na Arnolda. – Tak się wzruszył biedaczek piękną wizją naszego miłościwego towarzysza Stalina, że no nie wytrzymał. Patrz jak się wzrusza! PATRZ, ZARAZO! PATRZ, KURWA! PATRZ!!!
            - Patrzę, Towarzyszu Marszałku! Istotnie, grubasek wzrusza się bardzo! – odparł ten.
            - Otóż to, młody. Smarki tego tłuścioszka poruszyły moje kaszalocie serce. Dlatego teraz nadstaw uszu, towarzyszu. – polecił Ralf.
            - Nastawiam, Towarzyszu Marszałku.

            - No to teraz nie wiem jak to zrobisz, ale możesz nawet mi tymi uszami zamachać i odlecieć, ale jakimś cudem masz nas dostarczyć na ten Plac Czerwony. Zrozumiano? Niech tłuścioch nacieszy oczy widokiem blasku świetności wizji naszego wspaniałego Towarzysza Stalina. KURS NA KAPERIĘ, ŻOŁNIERZU! – wykrzyczał Ralf prosto w żołnierską facjatę.
            - Ale Towarzyszu Marszałku, czy to wypada..?
            - JA CIE KURWA O ETYKIETĘ NIE PYTAM, JA WYMAGAM! – wydarł się żółw i ugryzł żołnierza w ucho, na co tamten rozpłakał się.
            - Ale ja wcale nie chcę oglądać jakiejś głupiej kaper.. – zaczął Arnold, lecz Bucz w porę zassał go do swojej skorupy, skąd dało się po chwili słyszeć stłumione: „ooo…”.
            - Dobrze, ruszamy wobec tego, Towarzyszu Marszałku. A gdzie ten mały? – spytał żołnierz.
            - Bezpieeecznie zaaakampowaaany… - odparł Bucz.

            - Podaj informacje dotyczące naszego środka transportu. – zakomendował Ralf.
            - Transport kapusiów pochłonął wszystkie czołgi, samochody, ciężarówki i wozy i w ogóle. Ale mamy łódź. – odparł tamten.
            - KURWA łódź to ty se w dupe możesz wsadzić, zjebie! – zirytował się Ralf.

            - Tak jest, Towarzyszu Marszałku! – odkrzyknął żołnierz i tak też uczynił. Po usadowieniu się w łodzi wetkniętej w zadek żołnierza, przyjaciele pomknęli w stronę Placu Czerwonego..


7 maja 2015

MJwDZR. Rozdział VIII

Rozdział 8
Kaperia.

            Nasi bohaterowie byli przerażeni tym, co ujrzeli na Wzgórzu Kaszalotów. Co prawda, mniej więcej tak Arnold wyobrażał sobie tajemne spotkania kapusiów, z tym że w jego wyobrażeniach było mniej krzyków, płaczów, żołnierzy i ciężarówek.
            - Chyba ich gdzieś wywożą. – Rzekł Ralf.
            - Ale dlaczego? – Spytał przerażony Arnold i rozpłakał się przesmutnie. – A jeśli mama też tam jest?!
            - A skąd ja mam to wiedzieć?!
            - Ale.. mama.. – zachlipał Jeżyk.
            - Zamknij się, grubasie, bo nas usłyszą! – uciszył go ostro Żółw.
            - Juuuuż, juuuuuuuuż… - Pocieszał Arnolda Bucz głaszcząc go przy tym czułkiem po głowie, lecz i to nie powstrzymało go przed wydaniem z siebie rozdzierającego krzyku rozpaczy:
„JEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEŚĆ!!!!!!!!!”
            - SZCZYM RYJ, TY..! – zaczął Ralf, ale nieznajomy głos krzyknął na nich.
„Stójcie, psy, bo będę strielał!”
Nagle nasi bohaterowie stanęli oczy w oko z mierzącym do nich z karabinu żołnierzem.



            - Panowie, zajebiście się z wami podróżuje, jak matkę kocham.. – Rzekł z nutą irytacji Ralf, łypiąc spod czapki na żołnierza.
            - Proszę do nas nie strzelać, panie żołnierzu, my tylko, ee.. Zbieramy malinki z tych krzaczków, o! – Powiedział Arnold i pokazał owoc zerwany z krzaka.
            - To szyszka, debilu.. Szyszka z pieprzonego radzieckiego krzaka z szyszkami. – Wyraził spostrzeżenie Ralf. Nagle żołnierz opuścił w pośpiechu broń i pospiesznie salutując, krzyknął:
            - Bardzo pana przepraszam, towarzyszu Marszałku!
Potrwało to chwilę, zanim nasi bohaterowie zorientowali się, że żołnierz zwraca się do Ralfa, którego pomylił z powalonym marszałkiem Achromojewem! Rzecz jasna, Ralf szybko to wykorzystał.
            - JA CI DAM MARSZAŁKA PSEM NAZYWAĆ, SEPARATYSTYCZNY CHAMIE! ZGŁOSZĘ TO DO DOWÓDCY!!!
            - Ale pan towarzysz Marszałek jest dowódcą, panie towarzyszu Marszałku! – odezwał się pospiesznie żołnierz.
            - … I JESZCZE PYSKUJE, JEBANY! – dodał Ralf, po czym zwrócił się znów do tego biedaka. – W takim razie sprawdzę twoją wiedzę. Po co wywozimy tych kapusi, żołnierzu?
            - Z rozkazu Towarzysza Stalina zebraliśmy wszystkich kapusiów z całej Rosji, by ich aresztować i wywieźć na Kaperię, by zrobić miejsce na nowych kapusiów! – rzekł ten z dumą.
            - Ale.. Co to jest Kaperia? – Spytał przerażony Arnold.
            - SŁYSZELIŚCIE, ŻOŁNIERZU?! CO TO KAPERIA?! – wrzasnął Ralf.
            - Towarzysz Stalin zapragnął mieć widok z okna na Syberię, z widokiem na pracujących więźniów, dlatego rozkazał usypać nową Syberię dla kapusiów na placu Czerwonym, Towarzyszu Marszałku!
            - Czy była wśród nich taka pani jeż w różowym fartuchu, co wyglądała jak kapuś? – Spytał nieśmiało nasz mały jeżyk.
            - Da. – odparł tamten.

            - Ooo… jej… - Rzekł grobowym basem Bucz, a Arnold zaczął płakać.

30 kwietnia 2015

MJwDZR. Rozdział VII

Rozdział 7
Wzgórze Kaszalotów.


            Przyjaciele przefrunęli ładny kawał drogi uczepieni czułków Ślimaka Bucza. Towarzyszyła ich lotowi cienka strużka wymiocin wypływająca powoli z ust Arnolda, który cierpiał na lęk wysokości, a która to strużka zraszała z lekka tereny, nad którymi przelatywali.
            - Mały, nie rzygaj tak bo stracimy obciążenie i Bucz poleci gdzieś we wszechświat, bo będzie mu za lekko z takim pustym jeżem. – Rzucił groźnie Ralf.
            Arnold wziął sobie tę uwagę do serduszka, bo dobre serduszko miał ten jeżyk. Ogarnął żołądek, a Bucz spokojnie frunął dalej, nucąc jakąś sobie tylko znaną melodię, pod swoim ślimaczym nosem. Nagle pod ich stopami zawidniało dosyć spore zgrupowanie.
            - To Wzgórze Kaszalotów! Widzę Kaszalota, to musi być tu! Proszę, ląduj, Bucz! – Rozdarł się błagalnie Arnold.
            Ślimak posłusznie wylądował w najbliższych zaroślach. I rzeczywiście, kiedy niepewnie wyjrzeli spomiędzy krzaków, ich oczom ukazał się potężny Kaszalot.



            - Ja nie znam tego pana. – Mruknął niepocieszony jeżyk. – To musi być jakiś strażnik.
            - Nie tylko go nie znam, ale i nie mam ochoty go poznać. – Odrzekł Ralf. – Co robimy?
            - Nie wiem, Ralf. To dziwne. Przecież znam wszystkich kolegów mojej mamy. Bucz, masz jakiś pomysł? – Spytał Arnold.
            - Musiiimy… Doostać się.. Do nich. Aale oooni niee wpuszczają tam każdego.. – Stwierdził przeciągle Bucz.
            - Dobra, to ja mam plan. Róbcie to, co ja. – Odparł Ralf, po czym podszedł do pokaźnego Kaszalota i ugryzł go w płetwę. W chwili, gdy Kaszalot wydał z siebie rozpaczliwy jęk, podbiegł do niego Arnold i zaczął go gryźć, kopać, bić, pluć, krzyczeć i płakać. Na koniec dotarł do tego aktu wandalizmu Bucz i usiadł powalonemu Kaszalotowi na twarz.
Wygrali tę batalię.
            - Sprawdźmy kogo zlikwidowaliśmy. – Zaproponował Ralf, po czym przejrzał dokumenty poległego. – Hmm.. Marszałek Siergiej Achromojew. Nie znam. Ale czapkę miał fajną..
            - Arnoldzie... Podejdźmy do kapusiów.. Tam powinieneś znaleźć maamę. – rzekł Bucz. Tak też zrobili. Zakradłszy się na tyły tajnego zgromadzenia, spojrzeli przez krzaki na to, co odbywało się na samym szczycie Wzgórza Kaszalotów.
            - Ojej.. – jęknął Arnold, po czym stracił 7 igieł.